Close

Szelki Y Sport od WILD WOOF

Szelki Y Sport od WILD WOOF

Są takie psie marki, które zawsze mogę polecić bez głębszej analizy wewnętrznej i wiem, że sumienie mam czyste. Po prostu do niektórych mocniej mi bije serce – bo mają piękne (i dobre jakościowo!) rzeczy, bo przyciągają mnie też ludzie, którzy za nimi stoją albo kocham ich komunikację (w końcu jestem człekiem marketingu – a marketingu z człowieka nie wyciągniesz).

No i taką marką jest zdecydowanie WILD WOOF. To pierwsza psia marka, na którą natknęłam się po długim nieposiadaniu psa, tuż przed tym, jak Oreo zjawił się w moim życiu. Pomyślałam wtedy „o jeżu w jabłeczniku, jakie to ładne” i od razu kupiłam jeden komplecik zupełnie na oko, kompletnie za duży na małe papi, ale kto mi zabroni? 13 lat czekałam na psa, to uznałam, że mogę mieć ten promyczek szczęścia, tą iskierkę radości, lukier na drożdżówce mego życia i jakoś przeżyję emocje związane z tym, że za szybko się nie dowiem czy komplecik pasuje. Plot twist: pasował!

Y SPORT

I dlatego właśnie, kiedy nadarzyła się okazja, by dla WILD WOOF przetestować wow szelki Y SPORT, to się tak szybko zgodziłam, że odpisując na propozycję, skręciłam sobie nadgarstek. W ogóle sama historia tego jak szele do nas trafiły, to jest epopeja godna trylogii, brakuje tylko hobbitów normalnie. Nie będę się zagłębiać w szczegóły, ale wymagało to ode mnie szalonego rajdu po Poznaniu z mikrobem, który został kilkakrotnie pomylony z maskotką (w ogóle czajcie motyw kogoś, kto biega po mieście z wielką maskotką – love  ) i skończyło się happy endem, o tyle mocarnym, że przy okazji nabyłam gruziński chlebek. No czy to nie jest historia na film? JEST! Myślę, że będę inspiracją do kolejnych szybkich i wściekłych. I dobrze, bo szele są sportowe, to już przed założeniem powinny zmuszać do niebywałej aktywności, także tutaj wszystko się zgadza.

Nie do zdarcia

Wild Woof bardzo mi pasuje, bo stanowczo wyróżnia się na rynku. Nie jest to kolejna marka z kolorowymi taśmami z nadrukiem – tu rządzi prostota i jakość. Dwa kolory taśmy, piękne wykonanie – dla mnie francja-elegancja. Smycze i obróżki, które do tej pory miałam, to nasze takie zestawy odświętne, jak chcemy zabłysnąć stylem czy akurat idziemy do weterynarza, wiecie – coś jak kościołowe buty.

Taśmy się nie siepią, dłuuuugo trzymają kolor*, a karabińczyki z brązu są tak solidne, że mogłabym ich używać jako broń w bitwie z Nocnym Królem z Gry o Tron i jestem pewna, że by mnie pasowali po niej na rycerza. I argument nie do zdarcia – nawet mój tata zwrócił uwagę, że takie to ładne i porządne, a szeleczki to w ogóle jakie profesjonalne, łohoho. Jak mój tata mówi łohoho, to naprawdę nie ma co z tym dyskutować.

I takie wygodne!

Jeśli zaś idzie o te konkretne szelki, które Oreo usilnie testował, to od jakiegoś czasu szukałam szelek, które byłyby wygodne dla mnie i dla psa. Nie lubię szarpać się z zapięciami, dla mnie to ma być raz-dwa i założone. I po tym założeniu pies ma mieć taki komfort, by łapać frisbee, hasać, odbijać się od drzew, nurkować w stawie i grać w krykieta. Żadnych niewygód czy obtarć. I tu Y Sporty nie zawodzą.

Mogą być szyte na miarę, a to oznacza, że będą pięknie pasowały na pieska, a do tego mają dwa zapięcia Duraflex po bokach, dzięki czemu ich wdzianie zajmuje dosłownie 2 sekundy i to z przerwą na kawę w międzyczasie. Podszycie z neoprenu też robi swoje. Obserwowałam bacznie Oreosa i nie zauważyłam jakichkolwiek problemów – szelki były, a pies działał jakby ich nie było. O to mi chodziło.

Czemu takie?

Model wybrałam po konsultacji z Wild Woofem. Wiecie dobrze, że żaden tam ze mnie hardkorowy sportowiec, chyba że idzie o bieg po ciastka, ale jednak mieszkam 3 cm od tabliczki Poznań, mamy pola, jeziora, lasy, etc. więc wszelkie wygibasy (hehe) są na porządku dziennym. Chciałam więc wygodnych, dobrych szelek dla psa w miarę aktywnego, by sprawdzały się przy frisbee i innych aktywnościach na jakie najdzie nas ochota.

I uwaga, uwaga! Szele mają rączkę, która jest idealna w sytuacjach w których wskazane jest przytrzymanie pieska, np. w speedwayu czy flyballu. Fajnym dodatkiem jest też zapięcie z przodu – np. gdy chcesz psa przypiąć pasami w aucie.

Kolory – o jeżu w jabłeczniku

Muszę to napisać – one wyglądają jak guma balonowa – te kolory to po prostu cały Oreo, aż czuję hubba bubbę czy inna balonówę na języku! Tu kompletnie zatracam racjonalne pojmowanie, widzę róż, widzę turkus i piszczę jak chomik na widok kołowrotka. Wiadomo – gusta są różne, ale kolory możecie sobie dobrać pod własne widzimisię, więc ci, co nie mają w duszy lafiryndy, nie są wcale skazani na takie frymuśne kolory.

Wady?

Szczerze? Nic mi nie przychodzi do głowy – gdybym miała się już czepiać na maksa, żeby nie było, że jestem nieobiektywna, to warto wziąć pod uwagę, że szelki są porządnie wykonane i z podszyciem z neoprenu o czym wspominałam. To oznacza, że będą schły nieco dłużej niż zwykłe szelki z cieniutkiej taśmy. Dla mnie to nie problem – jako świeżo upieczona matka, nawykłam do wilgoci.

Podsumowując: zakochałam się. Słyszałam już peany pochwalne o szelach z Wild Woof, wiedziałam, że zachwyty nie mogą być przesadzone, bo smycze i obroże od nich są cacy, a teraz przekonałam się na własnym futrze i potwierdzam: te szele to solidna i piękna sprawa.

Informacyjnie: Oreo prezentuje na sobie wersję z taśmą 2,5 cm.

A jeśli chcecie zgłębić się w historię marki, to o Wild Woof pisałam już niegdyś dla HAmag!

*Mój komplet (smycz + obróżka) używany był ok. 2,5 roku, dość intensywnie, prany wielokrotnie, no i nie ma bata – kolory nieco zbladły, ale wcale aż tak mocno nie odstawały od nowiutkich szelek – nie wspomnę już o tym, że nic rzecz jasna się nie urwało ani nie popruło.


 

Related Posts

32 thoughts on “Szelki Y Sport od WILD WOOF

Comments are closed.