Psie wtopy – jak zepsułam me szczenię i co bym dziś zrobiła lepiej
Look at my dog! My dog is amazing! Give it a lick! It tastes like raisins!
Tak: mój pies jest wspaniały. Głównie dlatego, że nie skończył jako degeneruch psiego społeczeństwa mając taką matkę jak ja. Jestem zakręcona, łatwo rozczulam się słodkimi oczami i mam niechlubne przyzwyczajenia po owczarkach niemieckich, więc tak jak Oreos był wyzwaniem dla mnie, tak i ja musiałam być niezłą zagwozdką dla tego pieska.

Ostatecznie Oreo wyrósł na psa, który jest względnie normalny. Ale to taka normalność, która balansuje na lince cienkiej jak pajęcza noga, a do tego ma drgawki i zmysł równowagi przeciętnego wujka Janusza na weselu. Podsumowując: nie jest stabilnie.
Często pytacie mnie na jakich to wybojach wychowawczych powinęła mi się noga i jakież to błędy wychowawcze zaliczyłam na pełnej dziur i kolein ścieżce psiego dorastania. Oto kilka spraw, za które codziennie się biczuję i dziś zrobiłabym je o niebo lepiej, robiąc miejsce dla zupełnie nowych i równie ciekawych wtop.
Come with me, babe
Tak jak jestem dumna z ciasteczkowego przywołania (mimo tego, że czasem muszę zwiększyć ilość decybeli, by trafić do rozochoconego mózgu), tak wstydem totalnym jest swoboda z jaką Oreos oddala się ode mnie na spacerach. Zamiast trzymać się na wyciągnięcie ręki, Oreo wybiega do przodu niczym Pocahontas nęcona kolorowym wiatrem. To nie tak, że znika mi z oczu na długie godziny (choć już ze 3-4 razy dostałam mikro zawału), ale jak na mój gust control freaka, Oreł lubi utrzymywać między nami stanowczo zbyt dużą odległość.
Gdy Pan border był szczeniakiem, zostawiałam mu niewiele swobody i zbyt mało nagradzałam za zwrócenie na mnie uwagi i podbiegnięcie oraz generalne trzymanie się blisko. Dziś widzę, że jest to błąd, którym płacę irytacją na spacerach. Dlatego kolejnego szczeniaka będę uczyła chęci podążania za mną i bycia tuż obok. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku – pies nie musi być do mnie przyklejony jak guma do podeszwy. Wystarczy jednak kontakt wzrokowy od czasu do czasu, radosne przyhasanie i nie znikanie co rusz w przydrożnych krzakach.
Anatomiczne zgryzoty
Często możecie przeczytać jak to narzekam, że mój pies nie wie, że ma dupę (*pardon my french). To proste i przaśne stwierdzenie oznacza, że mój pies długo miał słabą świadomość własnego ciała, miał problem z nauką chodzenia do tyłu czy wchodzenia tyłem na przedmioty i jest to też rzecz, która w poważniejszych planach sportowych stanowczo byłaby kulą u nogi. Zaniedbałam ćwiczenia ruchowe, wszelkie wchodzenia na pudełka, ćwiczenia z zakresu dogfitnessu, które nie tylko świetnie rozciągają psa, chroniąc przed kontuzjami, ale też pomagają uzmysłowić mu jak działają wszystkie cztery łapy i to, co jest do nich doczepione.
Dziś to nadrabiam i cieszę się, że mimo, że mój pies nie umiałby z mapą znaleźć własnego zadka, to ma całkiem miłą technikę skoku. Jeśli jednak chciałabym być poważnym psim sportowcem, trzaskającym freestyle na Latających Psach, łatwiej byłoby mi z psem, co wie, że ma cztery łapy i gdzie się one znajdują. No ale mówi się trudno: Oreł prezentuję postawę bliską Heisenbergowi. Wie co prawda, że ma łapy i wie nawet, że jest szybciutki, ale gdzie te łapy się znajdują w danym momencie, to on proszę Państwa nie ogarnia. Kolejny pies będzie miał stanowczo zajęcia z anatomii.

To już jest koniec, nie ma już nic
Koniec treningu. To jest trochę coś, z czym mam problem i dziś. Mój piesek jest ogólnie jako tako ogarnięty, więc bywa, że łapię się na rozluźnieniu twardych zasad – rozumiecie, bardziej Grecja i „siga, siga” niż niemiecka akuratność. Wiem, że muszą pracować nad jasną komunikacją, że oto właśnie zaczynamy trening, teraz go kończymy, a w domu absolutnie nie świrujemy na wysokich obrotach. Niestety, różnie to bywa.
Zdarza się , że na spacerze chwilę podłubiemy sobie coś z szarpakiem lub frisbee, a pies nie potrafi wyłączyć trybu pracy, znosi mi szyszki, wgapia się w wystający z kieszeni szarpak i wciąż ma nadzieję, że rzucę po raz ostatni. Nie będę ściemniać, czasem się zapominam i rzucam i wiadomo: wina leży po mojej stronie. Nie pomaga też fakt, że mikrob potrafi wyciągnąć znikąd psie zabawki i rzucać Oreosowi piłkę z kanapy oraz nakręcać psa w domu na milion innych sposobów. Zdecydowanie jednak za mało uwagi poświęcałam temu problemowi, gdy Oreł był oseskiem, a kolejny pies będzie miał granice pracy i odpoczynku wyznaczone dosadnie Murem Chińskim, nie zaś chybotliwą kładką mego niezdecydowania.

No weź.
Jeszcze.
RAZ.
Kennel
Zanim kupiłam bordera, wiedziałam już z mądrych stron, by zaopatrzyć się w klatkę. Oczywiście na początek pomyślałam, że ta rada wypływa z serc zimnych jak lodówka Królowej Śniegu, ale szybko przestawiłam sobie mózg na fakty, a nie emocjonalne mymłanie. Klatka była więc kupiona na długo zanim w domu pojawił się szczeniak, a ja korzystałam z niej chętnie, często i w miarę bezproblemowo. Korzystałam, bo mi się to zapomniało, po tym jak Oreł osiągnął wiek jako takiego ogaru.
Także dziś wracam do klatki, która nie jest wykorzystywana tylko po to, by pies poszedł w kimę i by nie zjadł kabli, ale tez gdy się stresuje i potrzebuje odcięcia od bodźców. Dopiero niedawno doceniłam też zasłanianie klatki i tworzenie swoistego, psiego fortu z kocy. Kolejny pies klatkę będzie miał robioną stanowczo bardziej inteligentnie i z nastawieniem na psie emocje.

Miss Stanowczość
Przed Oreosem miałam owczarki niemieckie i azjatę, więc moje podejście do pracy z psem, to szorstka miłość. Moje suki w pompie miały ostrzejszy ton, zły wzrok, westchnienia i moje dążenie do perfekcjonizmu. I przyznaję, że dużo czasu zajęło mi przestawienie na psa mięciutkiego jak podusia i wrażliwszego niż królewna na ziarnku grochu. To nie była praca nad psem, ale nade mną i moim mózgiem, który wymagał przestawienia i elastyczności. Na nowo nauczyłam się komunikacji, zabawy, czułości, odpuszczania i czerpania przyjemności z obcowania z psem.
Oreł jest przeogromnym good boyem i to do tego stopnia, że wywołuje u mnie ogromny wzrusz, aczkolwiek nadal czasem w mym mózgu wybucha petarda i mam ochotę udusić go gołymi rękoma za to, że nie jest akuratny i od linijki. Więc na pewno właścicielom papików doradziłabym całym sercem, by obserwowali uważnie nie tylko swego cudnego szczeniaka, ale i siebie, swojego reakcje, by często nagrywali filmiki i przyglądali się swojej mowie ciała i emocjom i mieli głowę otartą na samokrytykę oraz nie obstawanie przy przyzwyczajeniach z poprzednich czworonogów.

Czy jestem najgorszą psią matką? Nie! (chyba)
To na koniec garść cukierków, żeby nie było, że moje drugie imię to porażka kynologii.
Z czego jestem zadowolona, dumna, co bym powtórzyła?
Cieszę się, że od początku znalazłam trenerów (i to dobrych, miłych psiemu mózgowi trenerów), którzy z głową powiedzieli mi jak się z mym psem bawić, nagradzać, co powinno być ważne, a które z mych pomysłów są zwyczajnie głupie.
Cieszę się też, że od początku miałam Filozofię Zero Oczekiwań. Wzięłam Oreosa z mglistą wizją zastania diamencikami polskiego obedience, ale gdy tylko dotarło do mnie, że jednak ani mnie ani tego konkretnego psa specjalnie to nie rajcuje, odpuściłam szybciej niż mój mąż przekonujący mnie, że torfowa whisky jest smaczna.
Dzięki niewielkiemu skupieniu na przyszłych medalach i sukcesach sportowych, pozwoliłam Oresowi (i sobie) spokojnie dojrzeć do zawodów, powoli dłubiąc w naszych małych zadaniach i zaliczając kolejne sukcesy. Nie rzuciłam się też, jak ludzie na Kuboty z Biedry, na robienie z mym borderem sztuczek. Z prostym susłem czekałam do roku, aż mięśnie pleców się wyrobią, a pies będzie w stanie bez większych problemów być uroczą surykatką.
Wychodzę z założenia, że wolę robić powoli, a porządnie. Pewnie dlatego Oreł ma fatalny „wstyd” – to jedna ze sztuczek, które cisnęłam na początku, kiedy chciałam jak najszybciej mieć mądrego pieska. Szkoda, że ja nie byłam aż tak madrym opiekunem. Dziś stanowczo popieram postawę, by dbać o relację, uczyć się współdziałania z danym psem, a dopiero potem porywać się na trudniejsze sprawy. Sztuczki są może i świetne na insta, no i zajmują psią głowę, ale nie powinny być priorytetem. W końcu nasze bycie z psem, ma być obopólną przyjemnością, a nie wyścigiem zbrojeń.

#MojePsieWtopy #NoMogłoByćGorzej
6 thoughts on “Psie wtopy – jak zepsułam me szczenię i co bym dziś zrobiła lepiej”
Comments are closed.
Vitus
Super wpis, serdecznie dziękuję, bo za dwa tygodnie będziemy posiadaczami Sherlocka, a to nie to samo co posiadanie kota Watsona 🙂
admin
Mam nadzieję, że się odrobinę chociaż przyda i coś ułatwi 🙂
Asia
Twojego bloga powinien przeczytać każdy kto zaczyna chcieć BC. Większość ludzi nie zrozumie o co biega ( przecież każdy głupi sobie poradzi z takim mądralą!!!!!)i jeżeli nie trafią na mądrego hodowcę który sam oceni czy w ogóle i ewentualnie jeśli tak to sam dobierze psa, to przeżyją niezłe rozczarowanie, które często kończy się szukaniem nowego domu dla sfrustrowanego i nieszczęśliwego psa. Ich inteligencja to ich przekleństwo i absolutnie podpisuję się obiema rękami pod Twoimi wpisami. Mój dwuletni BC tylko dlatego wyszedł „na ludzi” że trafiłam na cudownego i profesjonalnego szkoleniowca. Pozdrawiam i trzymam kciuki za Twojego bordera z dorastającym maluchem u boku.
admin
Dzięki za miłe słowa! 🙂 I powodzenia ze swoim mądralą 😉
Israel night club
I was very happy to uncover this great site. I need to to thank you for your time for this particularly wonderful read!! I definitely loved every little bit of it and I have you book marked to see new information on your web site.
דירות דיסקרטיות בקרית אתא
%%