Close

Churros – telenowela o tym, jak kupić psa w zaledwie 3 lata

Churros – telenowela o tym, jak kupić psa w zaledwie 3 lata

Churros najpierw miał być borderem. A jakże! Oreos jest psem z którym bardzo dobrze mi się żyje, chociaż mam poczucie, że mocno dopadł mnie syndrom sztokholmski. Jest to w końcu border jak się patrzy, przedstawiciel rasy specyficznej i potrafiącej w codziennym życiu być niemałym wyzwaniem. Jednak nieustannie zachwycam się jego will to please, tym jak się stara zawsze i bardzo, jak fantastycznie myśli sportowo (on ma więcej synaps w łapach niż w głowie). No jest to ogólnie piesek, którego bardzo łatwo pokochać i polubić i który jest ucieleśnieniem mych marzeń o biało-czarnym borderze coli.

A mogłeś być burgerem koli, Churrosku

No a kiedy drugi?
Kiedy pierwszy się zgubi!

Gdy Oreos skończył trzy lata zaczęłam rozmyślać o borderze numer dwa – jakimś piesku w wersji czekoladowej lub red merle, co to zasili naszą wesołą rodzinę i sprawi, że Kot jeszcze bardziej mnie znienawidzi. Ale zanim na dobre rozważyłam za i przeciw, ale już po tym, gdy wybrałam imię (Churros rzecz jasna), okazało się, że muszę odstawić wieczorne winko i chodzenie na owce, bo oto zostanę matką. Szybki rachunek sumienia czy ja ogarnę mikroba i szczenię, dał mi jasny wynik: hold your horses. I tak wizja Churrosika została zaparkowana. Urodziłam, dostałam w twarz od rzeczywistości z dzieckiem i borderem i odsuwałam myśl o szczeniaku, bacznie (i ze smutkiem) obserwując rosnącą popularność bc i to, co się odwalało w rasie.

Wiadomo, każdy przypadek inny, ale dla mnie połączenie dziecka i bordera było bardzo obciążające psychicznie. I coraz częściej nie tylko bałam się wizji szczeniaka nawet z dwu czy trzylatkiem, ale też w ogóle kolejnego bordera. Bałam się spirali nakręcania i nerwówki, a nie chcę, by moje psy były dla mnie źródłem stresu – zawsze były dla mnie odskocznią, czymś bardzo moim, balsamem na mózg i masażem synaps. Pewnego dnia usiadłam po prostu i stwierdziłam „to nie ma sensu”. Zapomniałam o rozmowach z hodowcami borderów, o poszukiwaniach, obserwowaniu linii oraz upatrzonych repach.

Border i dziecko to wiele okazji to słodkich fotek i wiele okazji, by rozważyć chęć wydrapania sobie gałek ocznych łyżeczką – nie ma letko

Adopcja to też opcja

Postanowiłam, że wezmę psa z adopcji. Dorosłego, około trzyletniego samca – oczywiście musiało zostać spełnionych kilka warunków. Wszak miałam już psa i małe dziecko i ich bezpieczeństwo i komfort były najważniejsze. Odpadało więc bardzo wiele psów, które miałyby na pieńku z Oreosem lub mikrobem. Żadnych reaktywnych świrusów, co lubią stroszyć jajka. Żadnych z epizodami z agresją. Żadnych, co to na widok dziecka mają Wietnam w twarzy lub szukają noża. Nie było letko, że tak to ujmę.

Był po drodze pies, którego już widziałam na swojej kanapie. Któremu nadałam w myślach imię, którego historia rozpuściła me serce, a sama myśl o nim jeszcze dzisiaj sprawia, że drapie mnie w gardle. Po rozmowie z domem tymczasowym byłam pewna: on będzie u nas szczęśliwy, a i opiekunowie psa dawali kciuki w górę na ten pomysł. Idealnie? Niby tak. Jednak nie wszystko idzie zawsze po naszej myśli, a ja skończyłam ze złamanym sercem i nagłą wiadomością, że pies jest już w nowym domu, mimo że u nas już było wolne miejsce i w sercu i na kolankach. To najbardziej dewastująca dla mnie historia, ale były inne psy. Takie, że wzdychałam na sam widok, ale po drodze pojawiały się problemy, takie, przy których nieco się spóźniłam lub fundacja milczała. Minęło pół roku, a ja nadal nie byłam ani krok bliżej drugiego psa.

Walić to

I wiecie co? Poddałam się. Serio. Będzie jeszcze u mnie pies z adopcji. Może wtedy, gdy mikrob będzie starszy, a ja będę mogła wziąć psa, bez konieczności stawiania warunków. Bez covidowego szału na psy, bez strachu o dziecko i drugiego psa. I zaczęłam znów szukać hodowli.

Znów wracamy
do punktu wyjścia

I znów pojawił się desperacki pomysł z borderem – napisałam nawet wiadomość do jednej hodowli, gdy okazało się, że mają wolnego szczeniaka. Uff, jak dobrze, że szybko wróciłam na właściwe tory. Nie border, Marta, pamiętaj. Ok, więc co? Mam wiele ras, które mnie ciekawią, więc po prostu pomyślałam o najbardziej wymarzonym, który wydawał mi się nierealny. Silken windsprite.

Wiedziałam, że w Polsce nie było hodowli długowłosych whippetów, ale co mi tam. Wpisałam hasło w sieci i co? Pierwsze w Polsce szczeniaki miały właśnie 6 tygodni i jeden piesek był wolny. Wzięłam urlop i już miałam jechać obejrzeć papika z przyjaciółką. Idealnie? Niby tak. Jednak nie wszystko idzie zawsze po naszej myśli, a ja skończyłam ze złamanym sercem i nagłą wiadomością, że ktoś wpłacił zadatek na papika. Mojego papika. Załamka, milion telefonów i łez, odwołany urlop na wyprawę do hodowli. Deja vu? Ano tak. Co teraz? Zagranica.

Szukaj, szukaj a znajdziesz

Uff, jeśli macie nadzieję, że zmierzamy do końca, to lepiej wstawcie sobie kawkę lub zróbcie mojito, bo to trochę potrwa. Nigdy nie kupowałam psa z zagranicy i wydawało mi się to czarną magią. Wiedziałam, że nie pojadę wcześniej do hodowli na obczajkę, nie będę miała takiego rozeznania jak w Polsce i po prostu muszę jakoś zaufać swoim instynktom i radom mądrzejszych ode mnie. Silkeny wywodzą się ze Stanów, ale w Europie można spotkać je głównie w Niemczech, Czechach, na Słowacji czy w Austrii.

Ok, a więc Niemcy – sporo hodowli, akuratni, praworządni ludzie, aktualne strony hodowlane. I ściana. Bo oto mioty pozaklepywane były na dwa lata do przodu. Pisałam rzewne maile, nękałam na Facebooku, włączyłam upierdliwość i nieustępliwość. I nic. Nie ma dla mnie papika, jeśli nie chcę czekać do 2022 lub 2023 roku. I wiecie co? Nie chciałam.

No bez jaj

Dobra, witki mi opadały, ale znów zrobiłam krok w tył. I zadałam sobie pytanie: Marta, czemu szukasz w Niemczech, skoro nie szprechasz ani ani, a Czesi są super, bo można do nich pisać ahoj, a Praga jest piękna? Co prawda strony hodowli były nieaktualne i wyglądały jak sprzed 15 lat, ale gdy człowieka dogania beznadzieja, trzeba chwytać się wszystkiego. Napisałam do hodowli z której psy bardzo mi się podobały – wspaniałe psie figury, miłe charaktery, no miodzio. No i klops. Szczeniaków nie ma i nie planują w najbliższym czasie.

Ale. O BOŻE. ALE. Hodowczyni miała znajomą, która będzie kryła sukę z jej hodowli. Babeczka miała doświadczenie z borzojami i będzie to jej pierwszy miot silkenów. Napisałam i bingo. Matka super, ojciec piękny. Psy o idealnych dla mnie charakterach, zdrowe, długowieczne. No i zaczęło się – czekałam na cieczkę, na krycie (było w sylwestra jak u Oreosa – czułam, że to przeznaczenie). Pamiętam, że piłam proeczjo z przyjaciółkami za to psie bzykanko. W międzyczasie oglądałam zdjęcia coraz okrąglejszej suki, pisałam z hodowczynią i gdy już nadszedł czas, że myślałam tylko o szczeniaku… Cios. Miot obumarł.

Ten trzykropek to jest cały pakiet emocji, który przeżyłam. Żal, smutek, beznadzieja, ale i smutek z powodu suczki i jej opiekunki, którą szczerze polubiłam. Na szczęście niedoszłej matce nic nie było, a ja po kilku dniach myślenia dałam znać, że nadal jestem chętna i czekam na kolejny miot. Może za pół roku, może za rok, ale czekam. I znów, na samą myśl coś mnie ściska w środku – to był ogrom emocji i nadzieja, która wciąż i wciąż była płonna. Aż zaczynałam myśleć o klątwie jedynaka. Serio. Być może dwa psy nie były dla mnie? To był marzec zeszłego roku.

Ileż można czekać?

Nadeszły wakacje, a mi coraz bardziej piszczało za szczeniakiem. Lato, słońce, woda i spacery z Oresoem podczas których miał nam już towarzyszyć szczeniak – nie ukrywam, kłuło mnie to gdzieśtam w mózg. Miałam czekać, ale wcale nie miałam na to sił. Co jakiś czas śledziłam inne hodowle, pisałam bez nadziei i rozmyślałam. I wtedy na grupie na fb zobaczyłam: wolny szczeniak w świetnej hodowli, z której zresztą miała być matka mego niedoszłego szczeniaka. Napisałam od razu i… było już za późno. Tak, tak. Mam nadzieję, że mi współczujecie, bo to był kurna huragan niepomyślności i koleje losu niczym kanion.

Ale w mailu o tym, że szczeniak już zaklepany, było coś jeszcze.


„Pamiętam cię dobrze, już bardzo długo szukasz szczeniaka. Myślałam, że chcesz suczkę.”

„Nie, szukam psa :-). Mogłam coś pomieszać przez to, że pisałam po czesku.”

„Nie, właśnie sprawdziłam, to ja się pomyliłam. Przepraszam – napisz do mnie za trzy tygodnie. Suczka z mojej hodowli będzie miała szczeniaki, być może będzie pies dla ciebie. Nie chcę teraz podawać namiarów, by nie było jak poprzednio z miotem, który obumarł. Jeśli urodzi się dość szczeniąt, podam Ci namiar do hodowcy.”

Tu taki offtop – tak, pisałam po czesku razem z wujkiem Google translate. Nie wszyscy Czesi lubią Polaków, a spotkałam się z niezbyt pozytywnym odbiorem, gdy pisałam po angielsku, więc… było wesoło 😉

Możecie sobie wyobrazić moją ekscytację. 3 tygodnie i być może będę miała swojego szczeniaka. Tak, wiem: milion niewiadomych. Ale wiedziałam, że to dobra hodowla, więc miałam jako takie zaufanie, że matka będzie fajna. W życiu nie kupiłabym tak bordera, bo jestem spaczona. Ale czekałam.

Pies kupiony na bani

Kiedy stuknęły te 3 tygodnie? Gdy byłam na Cyprze i korzystałam z mężem z uroków olekskjuzmi bez dziecka. Napisałam do hodowczyni i wywołałam – 2h po mojej wiadomości papiki były na świecie. A wśród nich jeden wolny pies. Myślałam, że nie zasnę z wrażenia. Dostałam informacje o rodzicach i namiary na właścicielkę suki. Sprawdziłam na breedarchieve, zadałam kilka pytań i napisałam do kolejnej osoby, która być może miała dla mnie szczeniaka. Odpisała po 2 dniach. Akurat jadłam z mężem jego urodzinową kolację, piliśmy wino, gadaliśmy o bzdurach, a na mojego meseengera trafiły zdjęcia Churrosa.

O takie!

I znów, gdy to piszę, zalewa mnie fala emocji. Tym razem pozytywnych. Pamiętam jak dziś to uderzenie ekscytacji i radości, wzruszenia i niedowierzania. Był taki jak chciałam: biały, w rude łaty i absolutnie wymarzony. Namyślałam się może kwadrans: tak, chcę tego psa, pomyślałam. Mogę więc anegdotycznie żartować, że psa kupiłam upojona winem na Cyprze, ale wy już dobrze wiecie, że nie była to wcale impulsywna decyzja.

I znowu czekanie, ale jakże słodkie. Niemal codziennie dostawałam zdjęcia szczeniaka z pięknego domu na obrzeżach Pragi, pełnego czułości i dzieci. Tak, to też było ważne – po tym, jak Oreo dogadywał się z mikrobem, chciałam odmiany. Wiadomo, różnie mogło być, ale rokowania były miłe. Oczywiście to działało w dwie strony – musiałam opisać jakie mam doświadczenie z psami, warunki, wysyłałam filmiki ze spacerów, pisząc, ze nie mogę się doczekać, aż będą tu tuptać z nami dwa psy.

Wyczekany

I w końcu nadszedł ten dzień: mikrob i Oreos u dziadków, a my zapakowani do auta. Spędziliśmy boski, acz za krótki weekend w Pradze, zwieńczony odbiorem papika. Jedliśmy bardzo mięsne burgery, spacerowaliśmy aż nas rozbolały stopy i chłonęliśmy atmosferę miasta. Atmosferę tak różną od polskiej: wyluzowaną, gdzie każdy mógł trzymać bliską osobę za ręcę bez względu na cokolwiek i bez krzywych spojrzeń i gdzie na ulicach pachniało grillem. Podejrzewam, że w Czechach o wiele łatwiej być gejem niż wege. Możecie nie wierzyć, ale tam nawet psy są wyluzowane i mimo tłumów i sporej ilości piesków na smyczy, żaden nie szczekał na drugiego. RAJ.

Czeska kąpiel w szczeniakach

Jak pierwsze wrażenie, kiedy go zobaczyłam? Serio, uroniłam łzę wzruszenia. Przybiegł do mnie w najsłodszy na świecie sposób i niemal wskoczył mi w ramiona gdy weszłam do domu. Cudownie było zobaczyć, że mieszkał w domu pełnym ludzi, zwierząt i dobrych wibracji. Dostaliśmy milion papierów, wyprawkę, teczkę z rysunkiem wykonanym przez dzieci hodowczyni. Jak w ckliwym serialu. To było niesamowite i trudno mi opisać jak bardzo szczęśliwa byłam.

Mój ci on: Churruś

To jest już bardzo długi wpis i nie chcę rozpisywać wrażeń z drogi powrotnej itp., ale nie mogę pominąć widoku Churrosa, który wita po raz pierwszy moje dziecko. Byliśmy w ogrodzie, mój tata przywiózł mikroba i Oreosa. Powoli robiło się ciemno, ale było jeszcze ciepło – ot, łagodny początek jesieni. Pierwszy do ogrodu wszedł mój syn, a Churros po prostu przybiegł do niego z napadem bezgranicznej szczenięcej czułości. Filmik z tego spotkania mogę oglądać w kółko.

Oreo? Wbił w to jak granat w bezę. Dużo emocji, nieco zdziwienia, chęć pogonienia małego intruza. Ale jeszcze wieczorem psy położyły się obok siebie, a następnego dnia spały wtulone na kanapie. Kiedy myślę co mogło między nimi pójść nie tak i jak wiele osób miesiącami lub latami walczy o dobrą relację między swoimi psami, to mogę tylko westchnąć z ogromną wdzięcznością. Na razie jest wspaniale i jestem z nich obu bardzo dumna

Mogę jeszcze napisać, że różne opinie słyszałam o silkenach i raczej mnie zniechęcano: że są trudniejsze niż whippety, bardziej chimeryczne, z ogromną tendencją do lęku separacyjnego i nadwrażliwe. Ja w Churrosie widzę tylko bardzo normalnego psa. Być może to Oreo przygotował mnie na o wiele większe wyzwania, ale Churros to ULGA. Z wielu powodów. Nie znaczy to, że to pies bezproblemowy i że nasze życie nie będzie wyzwaniem. Ale mogę powiedzieć, że po tych ponad 4 miesiącach razem jestem zwyczajnie wdzięczna i zakochana. I tak oto, po jakimś szalonym huraganie wszystkiego co mogło pójść nie tak, mam w domu pięknego, uroczego, cwanego psa, którego sobie wymarzyłam.

Koniec.

Nieeee. No co wy. Za tymi poszukiwaniami i porażkami jest grono ludzi, którzy wspierali, słuchali godzin narzekania, kapiących łez i w ogóle #wspieralimocno. Mój mąż, który się nasłuchał, wytrzymał milion emocji i pojechał ze mną po papika. Mimo, że nie był zbyt pewny czy my w ogóle powinniśmy mieć drugiego psa i że musiał uwierzyć mi na słowo, że „Tomek, ogarnę”. Mój tata, który był przeciwny drugiemu psu, ale dzwonił do hodowczyni z Polski, by jednak sprzedała mi papika mimo wpłaconego przez innych zadatku (tak, to mój tata właśnie <3), moje przyjaciółki, co nie wyrzuciły mnie ze znajomych na FB, tylko zagrzewały i pomstowały razem ze mną: Dagmara, Jagna, Aga, Gośka, Wera, Emilia – wy wiecie ile godzin z życia wam zabrałam. Fajnie jest mieć drugiego psa. Lepiej mieć wokół siebie ludzi, z którymi z tego psa można się cieszyć #dowaliłamwzruszeniemnakoniec.

I to już koniec tej strasznie długiej reklamy Apartu. Tfu. Strasznie długiego posta.
W ten sposób Akela Tokaraza aka Churros dołączył do naszej wielogatunkowej rodziny i jest w niej najszczuplejszym członkiem.

Related Posts

28 thoughts on “Churros – telenowela o tym, jak kupić psa w zaledwie 3 lata

  1. Sandrita

    Aż sama mialam ochotę uronić łezkę wzruszenia gdy to czytałam. Obserwuję Waszą historię od dawna, mimo że nie miałam i nie mam psa to uwielbiam tu zaglądać. Nic mnie bardziej nie relaksuje niż Wasze insta ze spacerów: siup! Pozdrawiam!

  2. Julka

    Jeju co za historia! Ja właśnie stoję przed wyborem kolejnego czworonoga i mam dużo wahań, bardzo dużo…dzięki Twojemu postowi zrobiło mi się cieplej na sercu i chyba wznowię dzisiaj poszukiwania z większym entuzjazmem! Bo nawet najcięższe historie dobrze się kończą jak widać!

  3. Paulina

    Wspaniale się to czytało! I bardzo czekałam na tę historię 😉 Mam 2 dzieci i jednego psa i serio oczekiwanie na szczeniaka, szukanie hodowli a później czekanie na „odbiór” totalnie można porównać pod względem emocji do ciąży i oczekiwania na dziecko. I w Twojej historii bardzo to czuć, co jest super

    1. admin

      A to u mnie akurat ciąża i oczekiwanie na dziecko to totalnie dwa światy w kontekście szukania szczeniaka 😀 ogólnie wizja tego, że muszę zacząć szukać hodowli to wyrzut negatywnych emocji – zniecierpliwienie, beznadzieja, koleiny losu, etc. Oczekiwanie na papi dla mnie jest dość słodkie, ale przytłaczające i jest w tym sporo niepewności. W ciąży z kolei czułam się zarąbiście, byłam jak ten karaluch po apokalipsie i w ogóle ten rok, kiedy byłam w ciąży, to jeden z najlepszych w moim życiu chyba, ale przez to z kim dzieliłam i w jakim natężeniu te emocje były, to akurat ja kompletnie skojarzeń z obiema sprawami nie miałam 😀

  4. Israel night club

    I was very happy to uncover this great site. I need to to thank you for your time for this particularly wonderful read!! I definitely loved every little bit of it and I have you book marked to see new information on your web site.

  5. kinga

    Świetna historia, czytałam z przejęciem. Życie z psami jest bajeczne. Ja również do wczoraj miałam dwa cudeńka w domu – owczarka australijskiego merle i doga niemieckiego merle. Niestety po ciężkiej chorobie (rozsiany nowotwór płuc) pożegnaliśmy aussika. Miał dopiero 7 lat. Przeczytałam ten artykuł ponieważ myślę o nowym towarzyszu zabaw dla mojego doga i może będzie to chart. Dziękuję za wiele przydatnych informacji i pozdrawiam. Oby pieski były zdrowe.

Comments are closed.