Borderowe schizy kontra bobas
UWAGA! #DZIECIOPOST!
Czy też raczej post bardzo psi, ale z silnym pierwiastkiem Brajankowym.
Jak to w końcu jest z tymi borderami? Czy burger koli i dziecko to dobre połączenie? Czy bc to najlepszy kompan dla niemowlaka? Czy też raczej świeżo upieczone matki, zaraz po wyjściu ze szpitala, powinny zamienić psa na szumisia?
Na te i inne pytania nie znajdziecie tu odpowiedzi (a co? Szukaliście merytorycznej porady? TUTAJ?). Po prostu każda ciąża / dziecko / matka są inne. Znam babeczki z bombelkami, które zarządzają całym stadem borderów i innych pracujących futrzaków i są w tym perfekcyjniejsze niż Małgonia Rozenek, a znam świeżo upieczone matki, które nie ogarniają nawet sztucznego kaktusa z Ikei. Ważne, by po prostu być świadomym tego, co oznacza border i dziecko, a także własnych możliwości.
*Tekst napisałam jako mam 9-miesięcznego bobasa, który nie jeszcze chodził, także cały asortyment pierdolnikowy, jakie zapewnia taki bobas to kolejnych parę słów w temacie.

ZERO OCZEKIWAŃ
Ja standardowo postanowiłam wdrażać mą filozofię ZERO OCZEKIWAŃ. To znaczy, że założyłam, że ciąża będzie piekłem, poród piekłem do kwadratu, a potem to już górki, czyli kolejne kręgi piekielne i dramaty większe niż w Modzie na Sukces. I dlatego też dzielnie wstrzymywałam się, przed przygarnięciem kolejnego psa pod swój dach, mimo, że już kilka razy metaforycznie sięgałam po kartę kredytową, by mój dorobek życia zamienić na chihuahuę / charta / łajkę / około 15 szalonych psich istnień z fundacji, etc. Uznałam jednak, że pod tym jednym względem będę dorosła. Bo nie wiem jak to będzie, ale jedno jest pewne: Oreo potrzebuje mej uwagi, a nie wiem ile mi jej zostanie. Nie będę tego rozmieniać na dwa psy.
Nie będę was raczyć historiami jak to dziecko daje w kość. Wiadomo, czasem daje, ogólnie nie jest tak źle jak się spodziewałam, czasem jest nawet uroczo i mogę się poczuć jak idealne i nieistniejące w rzeczywistości, instagramowe matki. Ale ten wpis jest o tym jak czuje się Oreo i ja w związku z mikrobem. Czyli o naszej psio-ludzkiej relacji cieniu Brajanka.
Będzie długo, niezbyt śmiesznie, ale za to dość szczerze o tym, co w borderze jest takiego, co może okazać się wyzwaniem przy mikrobie. Piszę to dlatego, że już kilka razy spotkałam się z opiniami, że border to super pies dla świeżo upieczonych rodziców. Kiedyś też dostałam pytanie od dziewczyny w ciąży zagrożonej (musiała leżeć i kropka) czy sądzę, że border to dobra opcja dla niej, a ogólne pytania o to czy border to dobry towarzysz dla dziecka, bo gwiazdka się zbliża to norma…
Może ten tekst pomoże się komuś zastanowić nad rzeczami, które nie przyszły mu do głowy w kontekście bordera, a także pomoże lepiej przygotować bordera na nowego członka rodziny. No bo przecież nawet właściciel bc czasem się rozmnoży – rzecz jasna może standardowo rzucić monetą, by zdecydować czy zostaje pies czy bombelek, ale można też mniej więcej być gotowym na to, co się zadzieje i… no cóż… zagryźć zęby.
BORDER WRAŻLIWIEC
Oreo jest z tych borderów, co to w domu potrafią się skulić w największą drżącą kupkę nieszczęścia, bo akurat westchnęłam z irytacją. Najmniejszy podmuch emocji, która nie jest zachwytem i entuzjazmem z mojej strony, pies bierze totalnie do siebie i przeprasza za swe istnienie. W trakcie treningu Oreo zmienia się zazwyczaj w niezłomny beton, jednak w domowych pieleszach jest wrażliwszy niż Kanye West na żarciki z jego garderoby. Do tej pory po prostu starałam się trzymać emocje na wodzy i budować w psie pewność siebie. Było ok.
Ale dodajcie do tego niemowlę, które, przyznaje się bez bicia, czasem doprowadza mnie na skraj wytrzymałości tak, że mam ochotę krzyczeć, płakać, rzucić kubkiem o ścianę lub kopnąć coś, żeby dać upust emocjom. Jak myślicie, jaka jest reakcja tak wrażliwego psa jak Oreo na powyższe zachowania? Mogę nawet nic nie mówić, nie krzyczeć, nie tupać, tylko usiąść cicho w kącie i zacząć liczyć do miliona, by nie wybuchnąć – zapewniam was, że Oreo od razu wyczuwa mój nastrój, siada naprzeciw cały skulony i czeka na moją reakcję.
Trzymanie emocji na wodzy tak, by psu się nie oberwało rykoszetem za niewinność nie jest łatwe, nie wtedy, kiedy ty sam rozpadasz się na milion kawałków. Przypominam – piszę to jako świeżo upieczona mama, która ogólnie uważa, że źle nie jest, jest zadowolona ze swojego stanu i ogólnej sytuacji. Po prostu czasem człowiek ma nieco mniej sił, gorszy dzień i tyle. Szczerze? Nie raz zaczynałam płakać, bo było mi ciężko, a potem płakałam jeszcze bardziej widząc, jak pies przeżywa moje dołki, bo pomóc mu mogłam tylko biorąc się w garść. A nie zawsze miałam na to siły.

BORDER I DŹWIĘKI
Bordery to pieseczki, które ogólnie są dość wrażliwe na dźwięki. Oreo na szczęście jest egzemplarzem, który jakiejś wybitnej wrażliwości nie wykazuje, ale mając border collie trzeba liczyć się z tym, że pies może być nadwrażliwy na dźwięki i reagować stresem na krzyki, burzę, wystrzały czy… kilkugodzinny bojowy okrzyk bombelka. Skoro ja miałam sobie ochotę wyskrobać mózg łyżeczką przy kolkach (i w zasadzie czułam się jakbym to faktycznie zrobiła) to myślę, że i mojemu psu nie było to obojętne.
Nawet Kot rezygnował ze wspólnych wieczornych tulkanek na łożu, bo wolał jednak zaszyć się w mniej głośnym miejscu, niż wysłuchiwać serenady bombelsona. Weźcie to pod uwagę i bądźcie wyrozumiali dla psa i tego, że może próbować zaszyć się gdzieś, gdzie będzie mniej hmm… wokalnie. Ach – w kwestii dźwięków jest też cała masa zabawek dla dzieci, które wydają wszelkie dźwięki. Myślę, że niejeden border osunął się przez nie na skraj szaleństwa.
UPDATE: Mikrob ma 1,5 roku, o wiele więcej hałaśliwych zabawek oraz skalę wydawanych dźwięków i na pewno nie jest to sprzyjające dla borderzego wyciszenia i zdrowia psychicznego.
BORDER SCHIZOLEK
Oreo to pracoholik. Nie oznacza to, że całe dnie spędzamy na treningach, bo człowiek musi też choćby pracować, by na te treningi zarobić, ale niezaprzeczalnie Oreł potrzebuje sporo mojego czasu i uwagi. Jeśli ich nie dostanie, to zgromadzoną energię wykorzysta, by czynić zło i występek. Niekoniecznie mam na myśli demolkę, ale i takie bc się zdarzają. Oreo to lizus i synuś mamusi, a niszczenie jest mu obce.
Więc gdy tylko z przyczyn losowych będzie brakowało mi czasu, pies zacznie turlać się po wzgórku schiz ku przepaści z mózgowego pierdolnika. Refleksy od zegarka czy telefonu na ścianach? O tak, to zaproszenie na party hard! Ptaszki w ogrodzie? O bożenka, to dopiero motywacja do biegania w kółko po ogrodzie jak owsik na karuzeli! Wkręta na jedną zabawkę i wymuszanie wspólnej imprezy? Bankowo.
To rzeczy, które Oreo miał w pakiecie. Z tym, że mając sporo czasu, po prostu zajmowałam jego mózg i walczyłam dzielnie z borderzym schizolstwem różnymi sposobami. Schizolstwo więc sobie było, ale jakoś tak zapomniane.

Nie jestem z tego dumna, ale fakt jest taki, że schizy o sobie przypomniały – ot, czas jest na wagę złota i po prostu nie zawsze daję radę wyjść 3 razy dziennie z psem na frisbee / sztuczki / cokolwiek. Spacery są, ale Oreł to typ nie do zajechania – musi mieć umysłowe szturchanie synaps. A powiem wam, że spacery z psem i wózkiem to dla mnie mordęga, a z kolei z mikrobem w chuście czy nosidełku nie poćwiczę sobie frizbowych odbić od kolanka. Ba, nawet zamachu porządnie nie wykonam, bo efekt jest taki, że frizbi leci jak najprzedniejszy naleśnik.
Udało mi się wygrać za to bój o Brajankowe zabawki, które z racji tego, że ich producenci to pomagierzy szatana, wydają dźwięki drążące mózg lepiej niż lewa kokaina. Oreo na szczęście odciął się od nich, całkiem ładnie radzi sobie z piłeczkowym basenem i potrafi dość szybko olać generatory tęczy i inne projektory. Nie wiem skąd on wie, które zabawki są jego, a które mikroba, ale jedno mnie zaskakuje: tych mikrobowych nie rusza, nawet miliona piłeczek, które walają się po całym domu. Normalnie hokus pokus. Praca nad schizami to jednak stanowczo coś, co warto dopisać do listy ciążowych prac nad psem. Najlepiej na pierwszych trzech pozycjach.
EDIT: Mikrob ma niemal 1,5 roku i… Sam zachęca do zabawy swoimi zabawkami, także wszelkie uwagi o tym, że pies wie, to mogę sobie wsadzić, bo co z tego, że pies wie co mu wolno, skoro mikrob tego nie wie.
ZIMNA SUKA
Kojarzycie takie powiedzenie, że u borderłów koli suki to… no cóż… suki, ale psy to synowie mamuś kochający tulkanie w każdej pozycji? Oreo to właśnie taki terrorysta tulkania, idealny pieseczek na kolanka, miękki psi kisiel wciskający się między mnie i męża na kanapie. To znaczy tak było przed mikrobem. Pojawił się Brajanek, czary mary i mój pies po prostu nie wejdzie na kanapę dłużej niż na 10 sekund.
Kiedy mikrob był obok nas, dla psa stanowczo bardziej atrakcyjniejsza stała się zimna podłoga, co dla mego psiomatczynego serca było ciosem niemal śmiertelnym. Oreł w ogóle stosował często sztuczkę wzrokową w stylu „jeśli nie będę patrzył na dziecko, to dziecka nie będzie”. Wobec mikroba odczuwał głęboką niepewność, a ja nie zamierzałam go zmuszać do kontaktów.
Dziś, niemal 9 miesięcy po dniu zero, Oreł już bez pardonu wrócił na kanapę, ale nie była to łatwa droga. Mi osobiście brakowało tych czułostek, psu też, bo szukał innych okazji do buziaczków i głasków, ale to kolejny objaw tego, że sytuacja jednak psa stresowała. I chociaż, kiedy pojawia się w domu niemowlę, zdrowa zasada nakazuje dbać przede wszystkim o swoje zdrowie psychiczne, by mieć siłę do zajmowania się mikrobem, to trzeba w tym wszystkim znaleźć czas na psa. Nie tylko na szybkie wyjście na siku.
Trzeba mu pokazać, że nadal jest ważny. A bc potrafią być bardzo nastawione na człowieka i mieć ogromną potrzebę kontaktu. Jeśli kontakt z psem to dla was bardziej radość niż obowiązek, jest łatwiej, ale nie oznacza to, że sprawa to bułeczka z masełkiem. Są rodzice, którzy narzekają, że nie pamiętają już smaku ciepłej kawy. Może się okazać, że traficie do ich grona, a pies potrzebuje więcej czasu niż zajmuje małe randez vous z kawunią.

PODSUMOWUJĄC
Macierzyństwo to piekło. Oczywiście to żart. Tak. Stanowczo. Nie no, żart, żart. Macierzyństwo to świetna, zaskakująca przygoda, a pies może być naprawdę bezcennym członkiem tej powiększonej rodziny. Nie zliczę ile razy przytulenie się do psa ratowało moje zdrowie psychiczne, gdy mikrob burzył je ze skutecznością glebogryzarki. Spacery z dzieckiem i psem mają też dla mnie więcej sensu i radości, niż bezcelowe pchanie wózeczka między blokami.
Naprawdę, jestem szczęśliwa, że od pierwszego dnia mikroba w domu był z nami Oreł.
I tak: mam wyrzuty sumienia, kiedy widzę najdrobniejsze oznaki tego, że psu brakuje quality time ze mną, mimo że robię co mogę. Wiem, że będzie coraz łatwiej, bo mikrob staje się coraz bardziej samodzielny, ale pojawiają się nowe wyzwania, takie jak mozolne wycieczki Brajanka do psiego kennelu i zabawy w psich chrupkach, które są niedopuszczalne, ale kurna – to dziecko to Usain Bolt!
Także dla wszystkich świeżo upieczonych i przyszłych rodziców mam słowa pocieszenia: jeśli jest wam ciężko, to nie jesteście jedyni i… no cóż… z biegiem czasu jest lepiej. A jeśli dacie z siebie dodatkową porcję uwagi dla psa, postaracie się, by i jemu z bombelkiem było dobrze, dostaniecie cudowne pluszowe wsparcie w postaci psa i świadomość, że wychowacie kolejnego zwierzoluba. No i pamiętajcie: jak dziecko przeżyje codzienne turlanie w kłakach, to będzie gotowe na wszelkie wichry i burze, jakie zgotuje mu świat!
Macie pytania? Interpelacje? Uwagi? Dawajta w komentarzach